Pier Audio MS-300 SE to wzmacniacz z tak lubianymi przez część audiofilów lampami 300B, który zwykle kojarzone są z brzmieniem bardzo wyrafinowanym, lekkim, nieco zwiewnym. Brzmieniem pełnym powietrza i romantyzmu, które nie stawia na maksymalne wypełnienie, masę i dynamikę. Czy taki jest Pier Audio? Poniekąd, ale nie do końca, a to za sprawą basu, o którym za chwilę. Wzmacniacz ma w każdym razie ciekawą sygnaturę. Na pewno to prezentacja ogólnie lekka, raczej delikatna i napowietrzona, Pier Audio MS-300 SE to zupełnie inny biegun niż Pass czy testowane na naszej stronie hybrydowe wzmacniacze. Dźwięki z francuskiego wzmacniacza rysowane są stosunkowo dokładnie, cienką i wyraźną kreska, a między konturami jest tylko tyle tkanki, ile potrzeba. Rachityczność? Szkieletowość? Absolutnie nie, wzmacniacz nie przekracza tej granicy. Po prostu gra lekkim dźwiękiem, ale osadzonym na solidnym basowym fundamencie. Bo bas ma odrobinę inny charakter – jest bardziej wypełniony, wydaje się też cieplejszy i bardziej zaokrąglony.
Pier Audio MS-300 SE to ciekawy wzmacniacz. Wygląda bardzo atrakcyjnie, jak rasowy lampowiec, a poza tym to konstrukcja na tak lubianej przez wielu lampie 300 B. A jak brzmi? Gdyby przykładać do niego stereotypowe, podkreślam to mocno – stereotypowe – określenia, to na 90 procent brzmienie takiej lampy. A więc nastawione na wyrafinowaną, lekką średnicę, w której mamy bardzo dużo przejrzystości i informacji o fakturze. Bez ocieplenia i zmiękczenia, za to z dużą ilością powietrza, konturu i detali. Te 10 procent to bas – nieco inny, bardziej miękki i ciepły, dający bardzo dobry fundament i nadający brzmieniu sporej skali. Dobra przestrzeń, ale nastawiona głównie na oddawanie bardzo plastycznej głębi i rysowanie świetnych planów. Dwa tryby pracy oraz możliwość korzystania ze wzmacniacza jako końcówki mocy (podpinanie do niego różnych preampów lub źródeł z regulowanym wyjściem) daje słuchaczowi sporo swobody w kreowaniu brzmienia.