Recenzja Lyngdorf TDAI-3400 - wstereo.pl

Różnorodność to jedna z cech świata audio. Osoby hołdujące prostocie i minimalizmowi wybierają proste konstrukcje pozbawione jakichkolwiek regulacji. Inni mogą kupić sobie urządzenia dające wiele możliwości kształtowania brzmienia lub nawet łączące wielu funkcji. Odsłuchiwany wzmacniacz jest zdecydowanie dla tych drugich. Daje mnóstwo zabawy i niezliczonych możliwości. Jak wypadł w teście “wszystkomający” Lyngdorf TDAI 3400? Peter Lyngdorf to w świecie cyfrowego audio postać legendarna, jeden z pionierów, a jego Tact Millenium do dziś budzi emocje. Jako jeden z pierwszych uwierzył, że przyszłość będzie należała do tej gałęzi audio. I choć w ofercie jego firmy są też głośniki, końcówki mocy czy odtwarzacz CD, to perłą w koronie są właśnie wzmacniacze i procesory cyfrowe. Duński konstruktor miał jednak swój własny pomysł na to, jak zmierzyć się z tym zagadnienie, dlatego jego urządzenia nazywane są właśnie “wzmacniaczami cyfrowymi” (zwykle, choć błędnie, nazywa się tak również impulsowe wzmacniacze w klasie D). Lyngdorfy też pracują jak impulsowce – tranzystory pracują w nich w trybie bardzo szybkiego przełączania między stanem pełnego przewodzenia a całkowitego wyłączenia – ale to nie wszystko.

Sygnał cyfrowy płynie w tym wzmacniaczu niemal do samego końca, zmieniany jest na analogowy za końcówkami mocy w specjalnych filtrach – modulatorach szerokości impulsu (PWM) w oparciu o opatentowaną technologię. Sygnał jest przetwarzany cały czas w formie cyfrowej. Cały wzmacniacz jest więc rodzajem przetwornika cyfrowo-analogowego. Oczywiście możemy podać do niego sygnał przez łącza analogowe, ale wtedy sygnał i tak jest przetwarzany najpierw na cyfrowy i dopiero później „obrabiany”. W Lyngdorfie nie ma też żadnego tradycyjnego układu regulacji głośności. Wzmacniacz używa do tego celu stopnia zasilacza jako kontrolera siły głosu. I na takiej zasadzie zbudowany jest także testowany model TDAI 3400.

Lyngdorf TDAI 3400 – test. Budowa i funkcjonalność

Jeśli ktoś uważa, że Lyngdorf TDAI 3400 to tylko niższy model z dodanym streamerem i większą mocą, to jest w błędzie. Co prawda koncepcja pracy wzmacniacza jest taka sama jak u mniejszych braci, to jednak został on – tak zapewnia producent – mocno przeprojektowany. W zasadzie to zupełnie nowy wzmacniacz. Wyposażono go też w nowe, bardziej zaawansowane funkcjonalności.

Natomiast projekt wizualny to dobrze znane od lat audiofilom rozwiązania, od razu wiem, że to Lyngdorf. A więc spokojna, prosta bryła w ciemnoszarym kolorze z czarnymi okienkami. Po skandynawsku minimalistyczna. Od razu rzuca się w oczy dodatkowe okienko na frontowym panelu. Wyjaśnijmy od razu – to nie jest wyświetlacz, jak niektórzy sądzą. Za szybką znajdują się antenki do komunikacji bezprzewodowej. Hmm… Myślę, że można było rozwiązać to inaczej, na przykład powiększając okno głównego wyświetlacza. Byłoby chyba bardziej elegancko i czysto.

Obudowa jest nieco wyższa niż w modelu TDAI 2170, pozostałe wymiary pozostały takie same. Na przedniej ściance lyngdorfowska klasyka. Po prawej stronie duża gałka głośności, w środku – trzy gniazda: USB dla przenośnego dysku, słuchawkowe i do mikrofonu pomiarowego. Obok nich gałka/przycisk do nawigacji po funkcjach i ustawieniach. A po lewej stronie wielki wyświetlacz, zajmujący ponad jedną trzecią  szerokości przedniej ścianki.

Z tyłu natomiast istne rozpasanie, liczba wejść i wyjść jest naprawdę imponująca, bo też imponujące są możliwości tego urządzenia. W standardzie mamy aż 7 wejść cyfrowych, w tym zbalansowane AES/EBU, USB B, 2 coaxial oraz 3 optyczne toslink. To od razu sugeruje nam, w jakim otoczeniu źródłowym Lyngdorf czuje się najlepiej. Do tego wejście USB, pozwalające na podłączenie dysków lub innych źródeł z plikami muzycznymi. Mamy też dwa wejścia analogowe RCA. Z Lyngdorfa możemy też wyprowadzić sygnał na zewnątrz. Mamy więc do dyspozycji dwa wyjścia analogowe (RCA i XLR) oraz wyjście cyfrowe coaxial.

Ale na tym nie koniec. Możemy dokupić dodatkowe moduły. Pierwszy to moduł HDMI 4K (opcjonalne wejścia / wyjścia): 1 wyjście HDMI 4K, 3 wejścia HDMI 4K (PCM ≤ 192 kHz / 24 bity; ARC PCM ≤ 192 kHz / 24 bity; integracja CEC, obsługa HDMI 2.0a, HDCP 2.2, rozdzielczość wymagająca zegara 600 MHz). Drugi to wysokiej klasy moduł wejść analogowych składający się 3 wejść RCA i jednego XLR. W tym module mamy też przedwzmacniacz gramofonowy.

Na tylnej ściance mamy jeszcze wejście na kartę pamięci SD (tworzenie kopii zapasowych filtrów i ustawień), oraz gniazda Ethernet, trigger i RS232. Do tego zalane plastikiem gniazda głośnikowe oraz gniazdo na kabel zasilający.

Skąd taka mnogość? Otóż Lyngdorf TDAI 3400 nie jest tylko – jak nazywa go producent – wzmacniaczem cyfrowym, a w pełni gotowym do odtwarzania muzyki systemem, który może pełnić różne funkcje. Jako wzmacniacz zintegrowany może przyjmować z zewnątrz sygnał analogowy i cyfrowy (jest więc też rodzajem przetwornika cyfrowo-analogowego). Może też pełnić funkcję przedwzmacniacza (dla źródeł cyfrowych i analogowych) i wysyłać sygnał do zewnętrznych końcówek mocy czy subwooferów. Albo końcówki mocy po dokonaniu odpowiednich ustawień. Ma też wyjście na słuchawki.

W zasadzie dźwięk Lyngdorfa można “ulepić” sobie po własny gust jak miękką plastelinę. Chcemy, by grał ciepło, miękko? Proszę bardzo. Ma być jasny i twardy? Bez problemu.

I zupełnie nowa funkcja Lyngdorfa – jest on również odtwarzaczem/transportem plików. Po podłączeniu do sieci internetowej pełni funkcję streamera. A po podłączeniu dysku z plikami staje się odtwarzacze plików. Dodatkowo maszyna pozwala na słuchanie radia internetowego.

Ale to nie koniec atrakcji, jakich dostarcza Lyngdorf TDAI 3400, ponieważ słuchacz otrzymuje całą masę funkckcjonalności. Przede wszystkim mamy autorski system RoomPerfec. Za pośrednictwem dołączonego do wzmacniacza mikrofonu system zbiera informacje o tym, jak pokój reaguje na podany sygnał testowy, po czym koryguje pracę wzmacniacza w taki sposób, aby uzyskać absolutnie płaską charakterystykę. System pozwala na zniwelowanie kłopotów związanych z akustyka, podbić i „dziur”, pozwala na opanowanie trudnych akustycznie pomieszczeń, w których nie dokonano adaptacji. Najciekawsze jest jednak to, że obsługa tego systemu jest bajecznie prosta! Jak to działa, można przeczytać w teście Lyngdorfa TDAI 2170.

Lyngdorf pozwala na niemal dowolne kształtowanie brzmienia. Możemy w zasadzie ustawiać każdy parametr: od poziomu czułości każdego wejścia po balans, od różnych ustawień przestrzennych po korekcję częstotliwości. Możemy korzystać z gotowych filtrów w funkcji Voicing albo samodzielnie ustawić sobie odpowiadającą nam korekcję. Naprawdę można się w tym zatracić.

Sterować urządzeniem można na kilka sposobów. Do podstawowych funkcji możemy dostać się z poziomu przełączników na froncie wzmacniacza bądź z pilota. Nieco więcej możemy zrobić z poziomu dedykowanej do sterowania aplikacji. Natomiast kiedy wpiszemy do komputera adres IP naszego Lyngdorfa, to możemy dobrać się do absolutnie wszystkich ustawień i naprawdę szaleć.

Lyngdorf TDAI 3400 jest więc zaawansowanym systemem all-in-one, do słuchania muzyki potrzebujemy tylko kolumn (ewentualnie dodatkowego źródła, jeśli chcemy słuchać płyt CD lub winyli). W podstawowej wersji kosztuje 23 500, a więc zaliczamy go do klasy hi-end (najwyższa grupa cenowa powyżej 15 tys. złotych).

Lyngdorf TDAI 3400 – test. Brzmienie

Próbując opisać brzmienie tego wzmacniacza staje się przed metodologicznym problemem, Lyngdorf TDAI 3400 jest bowiem urządzeniem, którego dźwiękowe oblicze kształtuje sam słuchający. Jego rozliczne funkcjonalności, w tym ta najbardziej promowana przez firmę, czyli system korekcji akustyki RoomPerfect, oraz możliwość korekcji częstotliwości dają możliwość bardzo głębokiej ingerencji w rodzaj brzmienia. Jak więc podejść do takiego opisu?

Zacznijmy od samego początku. Wpinamy wzmacniacz w system, podłączamy głośniki i źródło dźwięku (odtwarzacz CD, dysk z plikami czy router aby skorzystać ze streamingu), niczego nie ustawiamy, włączamy na fabrycznych nastawach, i … Muzyka gra, słucha się przyjemnie, nic nas w tym brzmieniu nie drażni, nie ma właściwie żadnych błędów. W zasadzie można by to tak zostawić. Jednak po godzinie zaczynamy się zastanawiać, czy aby nie brakuje może odrobiny… No właśnie, czego?

Trudno to wyjaśnić, spróbuje się posłużyć porównaniem. To trochę tak, jak na wyborach różnych miss. Wszystko jest w porządku, wszystko się zgadza: twarze dziewczyn ogólnie ładne, fryzury i makijaże świetne, wymiary idealne, panie zgrabne, długonogie i uśmiechnięte tym szerokim uśmiechem odsłaniającym nieskazitelnie białe zęby. Z każdą z nich poszlibyśmy do klubu, potańczyć, na kolację. Ale chyba z większością z nich nie związali byśmy się na dłużej, bo nie budzą w nas jakiś wielkich ekscytacji i emocji.

Taki właśnie wydaje mi się – czysto subiektywnie – dźwięk Lyngdorfa TDAI 3400 w wesji soute. Jest ze wszech miar poprawny i akuratny pod każdym względem. Wiem, że jest grupa miłośników dobrego brzmienia, którzy bardzo cenią tego typu prezentację: neutralna, spokojną, klarowną. Ale jest sposób na to, by dodać mu emocji, o którym warto wiedzieć, bo w instrukcji o tym triku nie ma ani słowa. Powiedział mi o tym dystrybutor.

Należy w ustawieniach zwiększyć czułość wybranego wejścia. Można to zrobić w krokach jedno decybelowych od 0 do 24. Wybierzcie takie ustawienie, jakie wam odpowiada. U mnie najlepiej było między 4 a 6. Przekroczenie 8-10 powodowało już, że brzmienie podobało mi się mniej. Co się zatem zmienia?

Ogólnie nazwałbym to uplastycznieniem grania. Pojawia się w muzyce więcej ciepła i wypełnienia, poszczególne dźwięki bardziej zaczynają przypominać trójwymiarowe bryły niż punkty, zwiększa się skala brzmienia a także mikodynamiczne różnicowanie, muzyka zaczyna żyć. Tonalnie wzmacniacz jest nadal bardzo neutralny, nie słychać wyraźnych podbić w żadnym z pasm. Minimalne ocieplenie polega głównie na dodaniu do muzyki fabry. Na doskonałej płycie Paula Simona “Stranger to Stranger” po prostu pojawiły się emocje. A swoją drogą posłuchajcie, jak można zrobić “zwykłe” piosenki i poczytajcie o tej płycie, bo brzmią na niej naprawdę unikatowe instrumenty autorstwa Harryego Partcha.

Pierwszy krok za nami. Czas przejść do specjalności zakładu Lyngdorfa, czy systemu RoomPerfect. Po dokonaniu pomiarów i korekcji ustawień otrzymuje kolejny skok jakościowy. I to naprawdę duży. Zmienia się wiele aspektów brzmienia, właściwie niemal wszystkie. Otrzymujemy naprawdę wysokiej próby brzmienie, poukładane, kontrolowane i bardzo spójne. Choć jedna rzecz pozostaje niezmienna – to na pewno granie bez taniego efekciarstwa, nie próbujące robić jakiegoś kolosalnego wrażenia wybranym aspektem brzmienia.

Jeśli chodzi o tonalność, to znikają – jeśli były – wszelkie problemy z górą czy dołem pasma. Jeśli bas był zbyt powłóczysty, to po włączeniu systemu zebrał się i utwardził nieco. Nie jest suchy czy przesadnie żylasty, po prostu nabrał więcej faktury i wigoru. Jeśli góra pasma była zbyt ofensywna czy dzwoniąca, teraz nabrała ogłady. Nie wycofała się tylko zniknęły problemy. Średnie tony pozostały lekko ocieplone.
Poukładanie dźwięku Lyngdorfa TDAI 3400 powoduje też wrażenie większej przejrzystości brzmienia, detale stają się lepiej czytelne i jakby sensowniej poukładane w miksie, bardziej zróżnicowane. Muzyka zaczyna żyć, pulsować. Kontury są wyraźniejsze, separacja mocniejsza, ale nie zrywająca płynności prezentacji.

Lyngdorf TDAI 3400 zaczyna grać też inną przestrzenią. W pierwszym momencie słuchający może być nawet nieco zaskoczony. Bo jeśli gdzieś były w pokoju jakieś odbicia, jeśli docierały do niego zniekształcone, odbite od ścian czy podłogi dźwięki, to teraz tego nie ma lub nie ma prawie w ogóle. I w pierwszej chwili można odebrać przestrzeń jako mniej spektakularną. Ale wystarczy pół godzinki adaptacji, włączenie na kilka minut kilku różnie zrealizowanych płyt i wyłączenie na chwilę system, a wszystko staje się jasne: bez RoomPerfect słuchanie muzyki staje się mniej ekscytujące.

Scena jest idealnie rozplanowana we wszystkich trzech płaszczyznach (szerokość, głębokość, wysokość) i wyrafinowana. Chodzi na przykład o dobranie proporcji tego, co bliżej i dalej, o pokazanie perspektywy, z której słuchamy. Stereofonia nie jest może przesadnie rozdmuchana, ale kiedy włączy się odpowiednio nagrane płyty – Rogera Watersa czy Laurie Anderson – to dźwięki pojawią się tam, gdzie mają się pojawić, a więc obok nas, za nami czy pod sufitem.

Reasumując – użycie systemu RoomPerfect wynosi brzmienie Lyngdorfa ma absolutnie bardzo wysoki, audiofilski i wyrafinowany poziom, poprawia rozdzielczość i artykulację, niweluje problemy z basem i górą pasma, sprawia że scena jest znakomita i bardzo dobrze poukładana. W zasadzie nie wpływa tylko znacząco na dynamikę, może minimalnie poprawia szybkość.

Ale to jeszcze nie koniec zabawy. Możemy wyłączy system korekcji akustyki i pobawić się wbudowanymi, przygotowanymi przez producenta filtrami przestrzennymi i częstotliwościowymi. Może się to przydać na przykład w czasie imprezy, którą urządzamy w domu (podbicie basu przyda się w czasie potańcówki) lub podczas cichego słuchania nocą. Ale tak naprawdę…

Tak naprawdę dla mnie zabawa z Lyngdorfem TDAI 3400 zaczęła się dopiero wtedy, gdy dobrałem się do systemu korekcji częstotliwości. Wzmacniacz pozwala na obniżanie lub podwyższanie o 4 dB (w skokach o 0,5 decybela) poziomu natężenia dźwięku w wybranej częstotliwości. Mamy więc w sumie kilkanaście pozycji do wyboru. To naprawdę bardzo duży zakres regulacji. Częstotliwości podzielono na dwie grupy: bas (od 20 do 800 Hz) i wysokie (od 1500 do 15 000 Hz). Bas zmieniamy w skokach co 10 Hz, wysokie co 500 Hz.

W każdym razie regulowanie częstotliwości daje w zasadzie niemal nieograniczone możliwości kształtowania rodzaju grania. W zasadzie dźwięk Lyngdorfa można “ulepić” sobie po własny gust jak miękką plastelinę. Chcemy, by grał ciepło, miękko? Proszę bardzo. Ma być jasny i twardy? Bez problemu.

Dokładne opisywanie wszystkich zmian mija się z celem, bo zajęłoby to zbyt wiele miejsca. Warto podkreślić, że podbicie lub obniżenie jakiejś częstotliwości odbieramy nie tylko w danym paśmie, i nie tylko w aspekcie częstotliwościowym. Na przykład obniżenie częstotliwości 100 Hz powoduje nie tylko to, że bas jest krótszy, ale także wzrost czytelności innych pasm i lekkie przyspieszenie dźwięku, wzrost mikrodynamiki.  Podbicie 800 Hz nieprawdopodobnie nasyca np. wokale, daje im ciepła i trójwymiarowości. Podniesienie 11 000 Hz nie tylko sprawia pojawienie się większej ilości góry pasma, ale również poprawia czytelność basu!

Możliwości jest bez liku i to jest niestety także “przekleństwo” tego wzmacniacz. Jeśli kupujemy urządzenie mające tylko regulację głośności i wybierak źródeł, to nie mając wpływu na to, jak brzmi (albo ograniczony na przykład doborem kabli), siadamy i słuchamy.  Natomiast z Lyngdorfem TDAI 3400 możemy bawić się długie godziny, tygodnie, miesiące… I zamiast słuchać muzyki będziemy sprawdzać, jak można zmodyfikować jego brzmienie. Ja byłem zachwycony, choć nie przeczę, że w czasie testu ciągle mnie korciło, aby gmerać w nim i zmieniać.

Lyngdorf TDAI 3400 jest cyfrowym wzmacniaczem kompletnym, ma bowiem wbudowany streamer/odtwarzacz plików. Zapewne wiele osób (szczególnie tych, którzy korzystają już ze streamerów) będzie się zastanawiać nad tym, czy nie lepiej kupić tańszego Lyngdorfa TDAI 2170, który jest “tylko” wzmacniaczem. Innymi słowy: jak dobry jest streamer w testowanym urządzeniu?

Na pewno jest lepszy niż niedrogie streamery w cenie powiedzmy do 2-3 tys. Porównałem ten z Lyngdorfa TDAI 3400 do używanego na co dzień DigiOne Playera. Ten ostatni w podstawowej, fabrycznej wersji bez wspomagania różnymi peryferiami grał zdecydowanie mniej przejrzyście, mniej barwnie, z mniejszym wypełnieniem i namacalnością. Nie było wątpliwości.

Dopiero dołożenie do DigiOne Playera dobrego bateryjnego zasilacza, switchy (izolatora optycznego) z dobrym kablem światłowodowym oraz dobrych liniowych zasilaczy do swicha i routera sprawiło, że brzmienie nabrało rumieńców, przejrzystości i namacalności. Tylko że taki zestaw kosztuje już ok. 4-5 tys. Czy brzmi jak streamer w Lyngdorfie? To mniej więcej porównywalny poziom.  Konkluzja jest więc taka: odtwarzacz plików w duńskiej maszynie jest absolutnie wystarczający do tego, by cieszyć się z cyfrowej muzyki. Oczywiście można wejść na wyższy poziom, ale wymaga to dokupienia kosztownego streamera za powiedzmy 6-8 tys złotych lub więcej.

Podsumowanie

Lyngdorf 3400 to odpowiedź na zapotrzebowanie tych wszystkich, którzy mają już dość przerzucania kolejnych klocków w poszukiwaniu ideału (którego zresztą nie ma). I dla tych, którym zbrzydły audiofilskie ołtarzyki z kilkoma urządzeniami i plątaniną kabli. Wszystko jest w jednej prostej, solidnej i estetycznej obudowie, a możliwości, jaki daje to urządzenie są olbrzymie. Jednocześnie wielość funkcji nie przeraża, bo obsługa jest naprawdę intuicyjnie prosta. A co z brzmieniem? Wszystko w należytym porządku. Trudno w skrócie to opisać, bo dzięki systemowi RoomPerfect, filtrom i możliwości korekcji częstotliwości możemy kształtować brzmienie niemal jak plastelinę. Może być więc na wskroś neutralne, jeśli nie będziemy wchodzić w żadne ustawienia, albo ciepłe i miękkie. A jeśli zechcemy je utwardzić i nadać mu blasku – zrobimy to bez trudu. Naprawdę warto spróbować. To może być koniec poszukiwań.

Czytaj pełną recenzję na stronie internetowej magazynu wstereo.pl