Więcej, tym razem pomimo całej tej zmiany designu (oczywiście w pełni nawiązującym do całej oferty Lyngdorfa) w odczuciu osób mających okazję poznać najnowsze dzieło zmienił się wygląd frontowego panelu na plus. Teraz mamy jeden duży wyświetlacz (tak jak w modelu 2170), co dodaje pewną spójność formy. Jest to rozwiązanie inne niż w TDAI-3400 gdzie (moim zdaniem) niefortunnie umieszczono anteny pod dodatkowym oknem na frontowym panelu, ale oczywiście wszystko pozostaje kwestią otwartą i rzeczą gustu. Testowany kombajn wychodzi na przeciw oczekiwaniom wszystkim tym, którzy jednak cenią sobie minimalizm formy i przyznać należy - cieszy oczy pomimo niewielkich gabarytów.
Wymiary "wszystkomającego" zaznaczmy przy tym raz jeszcze - najmniejszego wzmacniacza z oferty Lyngdorfa zaskakują, kiedy uzmysłowimy sobie ile producent zmieścił w środku elektroniki. W bryle o wymiarach 10,5 x 30 x 26 cm (H x W x D) mamy bowiem wzmacniacz (oczywiście w technice cyfrowej) oraz wbudowany streamer. Ponadto urządzenie niejako pełni funkcję DAC-a, gdyż jest z natury cyfrowe (w razie podłączenia analogowego wykonuję konwersję analog-digital). Jeszcze kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia, by świat audiofilii czy melomanów mógł w tak niewielkim urządzeniu znaleźć gotowy system audio bez konieczności rozglądania się za kolejnymi elementami w torze.
Czy wzmacniacz ten jest wart naszego zainteresowania i czy w tej klasie urządzeń potrafi wyróżnić się czymś, co będzie decydujące w jego wyborze? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w poniżej przygotowanym tekście.
Sprzęt dzięki uprzejmości naszego Partnera firmy TRIMEX, a jednocześnie dystrybutora na nasz kraj produktów marki Lyngdorf dotarł cały i bezpieczny do naszej redakcji w opakowaniu o wielkości praktycznie połowy tego, z czym do tej pory mieliśmy zawsze do czynienia.
Nie umniejszyło to w żaden sposób bezpieczeństwu transportu sprzętu, opakowanie jest mniejsze niż zwykle, bo i sam sprzęt (o czym powyżej pisałem) nie jest normalnej wielkości. Po wypakowaniu zaskakuje jego forma, jest odrobinę wyższy niż tradycyjny "klocek" audio, za to reszta wymiarów pokazuje, że nie liczyć się będzie w tym przypadku wielkość urządzenia.
Tył samego urządzenia pokazuje wprost, że mamy sporą swobodę w ilości przyłączanych urządzeń pod warunkiem, że są one na miarę XXI wieku cyfrowym źródłem dźwięku. Ale jest też miłe zaskoczenie i pewien ukłon w stronę tradycjonalistów kochających np. świat czarnych płyt. TDAI-1120 ma wbudowany przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek MM! Czyli można jak widać połączyć świat analogowy z bogactwem świata cyfrowego. Z tyłu znajdziemy oprócz cyfrowych wejść: 2 x koaksjalne (≤192kHz/24bit), 2 x optyczne (z ograniczeniem ≤96 kHz/24bit), 1 x HDMI (TV ARC) także 1 wejście analogowe RCA (maksymalny poziom: 4.0V = 0dBFS). Dla chcących w przyszłości rozbudować swój system o np.: końcówkę mocy przygotowano 1 analogowe wyjście RCA (75Ω, maks. p. wyjściowy = 4 Vrms). Trudno nie pominąć w tej wyliczance gniazda USB dla pendrive'a czy dysku HDD (zdecydowanie polecamy SSD), gniazda LAN, ale też wejścia XLR dedykowanemu dla mikrofonu.
Otóż tradycją stało się w przypadku firmy Lyngdorf, że każdy sprzęt posiada jako standardowe wyposażenie mikrofon służący do korekcji dźwięku w oparciu o ceniony i chyba jeden z najlepszych obecnie tego typu systemów. RoomPerfect bo o nim piszę, jak okazuje się potrafi wydobyć z każdego pomieszczenia to wszystko, co ma istotny wpływ na ostatecznie uzyskane brzmienie z naszego systemu audio.
Mamy więc nie tylko minimalizm formy, ale i bogactwo przyłączy. Oparte zostało to wszystko jak widać o sprawdzone rozwiązania dające też technologie ze znacznie wyższego pułapu cenowego.
W przypadku systemu korekcji RoomPerfect wymagany jest oczywiście mikrofon, który dostarczany jest wraz z TDAI-1120 oraz... cierpliwość wymagana do tego, by efekt końcowy zaskoczył każdego z nabywców sprzętu marki Lyngdorf. Sama korekcja przebiega właściwie automatycznie (poza niewielkim udziałem użytkownika), ale wymaga poświęcenia odrobiny czasu. Warto zauważyć, że warto poświęcić każdą minutę włożoną w przygotowanie sprzętu do odtwarzania muzyki w naszym pokoju. Procentuje to znacznie, uzyskiwanym końcowym efektem brzmienia (o czym poniżej).
Zanim jednak przejdę do samego brzmienia i spostrzeżeń, w oparciu o doświadczenie z konkurencyjnymi produktami dodam, że TDAI-1120 jest całym sercem oddany nowoczesnej formie komunikacji ze swoim użytkownikiem. Tak więc zamiast przycisków sterujących na przednim panelu czy pilocie - wszystko odbywa się za pomocą dedykowanej aplikacji.
I gdyby była to jedynie aplikacja jakich wiele, mógłbym przejść już do dalszej części opisu wrażeń odsłuchowych, ale w przypadku marki Lyngdorf byłoby niedopatrzeniem, a może i "grzechem" nie napisać kilka słów więcej o aplikacji.
Nie tylko służy ona do konfiguracji samego urządzenia, ale też do codziennej komunikacji z naszym systemem audio. Bez trudu rozpoznaje TDAI-1120 podłączone do sieci i bez żadnych trudności każdy mniej lub bardziej zaawansowany użytkownik będzie miał pełną kontrolę nad tym co chce słuchać i skąd (źródło). Ktoś powie (jak każda taka aplikacja u konkurencji) i tu niestety nie będzie to prawdą!
Aplikacja jaką dostajemy do naszych rąk jest niesamowicie stabilna, nie ma mowy o jakiś niespodziankach. Nie tylko ilość funkcji, ale zachowanie jednoczesnej prostoty i czytelności pokazuje konkurencji, jak powinno się przygotowywać tego typu oprogramowanie.
Znam na rynku marki kilku urządzeń, które poległy pod tym względem właśnie z powodu fatalnie napisanej i wiecznie poprawianej aplikacji.
Aplikacja z jaką mamy przyjemność obcować przypomina nam, jak ważne jest zdroworozsądkowe podejście do ilości funkcji oraz czystości formy, ale z uwzględnieniem stabilności działania aplikacji. Jest to jedna z tych aplikacji, która już po kilku minutach sprawia wrażenie, jakbyśmy używali ją co najmniej kilka tygodni. W dobie byle jakości aplikacji tego typu Lyngdorf powinien dostać złoty medal!
I tak przechodzimy do najważniejszej części "jak brzmi nowe dzieło specjalistów firmy Lyngdorf". Przyznaję się bez bicia, że w pierwszym momencie i przez kilka dni wzmacniacz ten nie miał lekko. Ze swoją mocą godną napędzić średniej wielkości podłogówki musiał się zmierzyć z naprawdę dużymi kolumnami głośnikowymi, przeznaczonymi raczej dla jego starszych braci. Tutaj na pomoc testowanemu wzmacniaczowi przyszły podstawkowe kolumny, które jak się okazało były strzałem w przysłowiową dziesiątkę!
Wybór źródeł (a jest ich naprawdę sporo, wszystkie wymienione zostały w poniżej zawartym podsumowaniu) ma w dużym stopniu wpływ na samo brzmienie. Im lepsze źródło, tym znacznie więcej może zaoferować nam 1120. Nie chcę nikomu narzucać w tym miejscu źródła i sposobu słuchania muzyki - to pozostaje rzeczą subiektywną i otwartą, jednak testowane urządzenie najlepiej czuło się w towarzystwie serwera NAS i plików gęstych (w tym przypadku mowa o Synology DS720+ wraz z aplikacją UPnP minimserver postawioną na SSD), a także doskonale brzmiała muzyka z "czystego" transportu w postaci odtwarzacza CD (połączenie koaksjalne). Świetnie zostało rozwiązane zarządzanie i obsługa dysków podłączonych bezpośrednio do wzmacniacza dzięki USB A, warto przy tym zastanowić się nad dyskiem SSD z kilku powodów - cisza pracy dysku oraz szybkość operowania na dużych bibliotekach muzyki.
Jakie jest więc samo brzmienie? Muzyka jest żywa, jednak daleka od krzykliwych rejonów jakie można by (niesłusznie) połączyć ze wzmacniaczami cyfrowymi. Od wielu już lat toczy się bój czy wzmacniacze cyfrowe mają już dusze, czy to nadal suchy przekaz pozbawiony emocji i odzierający muzykę z całej przyjemności. Takie "boje" są w obecnych czasach już nie na miejscu. Jeśli komukolwiek do tej pory przyszła myśl, że wzmacniacze cyfrowe grają sucho - powinien niezwłocznie posłuchać TDAI-3400! Od teraz do tego grona dołącza też najmniejsze i najnowsze dzieło marki Lyngdorf.
TDAI-1120 gra z delikatną nutą ciepła, nie jest to rzecz jasna przejście z jednej skrajności w skrajność. Po odpowiednim dobraniu kolumn jestem przekonany, że bliżej będzie złotego środka pokazującego, że w muzyce liczy się detaliczność niepozbawiona smaczków, ale trzymająca się bliżej środka, gdzie tzw. "ciepło brzmienia" sprawia nam sporo przyjemności.
Niestety co było do przewidzenia wzmacniacz ten nie oddawał klimatu nagrań ze źródeł ograbionych z tego, co nazywamy bogactwem przekazu. W przypadku np.: Spotify wszystko zależało od nagrania. Tutaj była to loteria, gdzie niektóre utwory dawały ogromną przyjemność, by w innej części po prostu dopominać się zmiany repertuaru. I brałbym takie rzeczy jako właściwie komplement względem urządzenia, bo pokazało nam niezbicie w trakcie testów, że nie jest miłe i bezwzględnie jednakowe dla każdego źródła czy samego nagrania.
Po podłączeniu transportu CD (w tym przypadku nasz redakcyjny PRIMARE DD35) TDAI-1120 dostał skrzydeł! Soundtrack Blade Runner (wydanie okolicznościowe, limitowane 3 płytowe) pokazało, że tak niewielkie urządzenie może dać tak wiele przyjemności. W tym momencie rozmarzyłem się Dlaczego ten "kombajn muzyczny" nie ma wbudowanego odtwarzacza CD, skoro Lyngdorf w swej ofercie ma jakże zacne CD-2? No cóż, wszystkiego mieć nie można, a i gniazdo RCA czemuś ma służyć więc nic straconego na przyszłość.
TDAI-1120 potrafi zejść nisko i nie jest to jedynie zaznaczanie niskich zakresów. Z monitorami podstawkowymi radził sobie całkiem dobrze w zakresie nie tylko zejścia, ale i różnorodności niskich tonów. W przypadku (za dużych względem jego możliwości) podłogówek zaskoczenie było też nie małe, niskie były także różnorodne w swej formie i bogato prezentowane. W trakcie odsłuchów najnowszej i dopiero co wydanej płyty Faithless wzmacniacz ten nie miał problemu z prezentacją w jednym czasie górnych oraz dolnych zakresów. W średnicy jednak czuł się w moim odczuciu najlepiej. Naturalność i swoboda przekazu, wokale żeńskie - przyjemność bez dwóch zdań! Sięgnąłem po album Alison Moyet "Singles" (1995), bo ostatnimi czasy miałem mocno osłuchaną tą konkretną pozycję na potrzeby testów sprzętu dla naszych Czeskich braci.
Lyngdorf TDAI-1120 zaskakuje, jego brzmienie jest bliższe droższych modeli. Oczywiście wszystko zależy od samego repertuaru czy gatunku, więc na kolejny ogień poszedł album Kitty White "Happiness Is a Thing Called Joe".
Zamykamy oczy i absolutnie nie widzimy sprzętu audio o niewielkich gabarytach! Mamy przed sobą skład, tak jest - pełny skład muzyków z głosem wokalistki żywym (czyt. pełnym emocji) i zaskakująco prawdziwym!
Zmiana płyty i kolejne pozytywne wrażenia. Jihee Heo "Are You Ready?" tak nie powinna brzmieć muzyka na takim "małym" (przecież) cyfrowym sprzęcie audio!
Prosty wniosek - Lyngdorf TDAI-1120 nie kupuje się oczami negując jego wielkość, ponieważ jego wielkość wynika prezentacji brzmienia, z muzyki płynącej z jego środka. Czy wzmacniacz o tak niewielkich gabarytach do tego zbudowany w oparciu o świat cyfrowych zer i jedynek może mieć duszę? Ależ on ma duszę i zdolność poruszyć nawet największych sceptyków tego typu rozwiązań!
Dla kogo więc przeznaczony jest Lyngdorf TDAI-1120? Dla wszystkich, którym muzyka w sercu gra i nie poszukują systemów opartych o wielkie urządzenia udowadniające swoimi gabarytami, że potrafią "rządzić". Ten zgrabny, świetnie wykonany i do tego bogaty w funkcje wzmacniacz udowadnia, że przyjemność w obcowaniu z muzyką wynika nie z przesadnych form i dziesiątek kolejnych elementów w torze audio, a z bardzo rzetelnego przygotowania sprzętu z myślą o melomanach przez tych, którzy wiedzą jak powinien grać tego typu sprzęt.
Inżynierowie Lyngdorfa pokazują tym wszystkim, dla których świat audio to monstrualne konstrukcje, że przyjemność z odsłuchiwania muzyki leży gdzie indziej.
Moc wzmacniacza całkowicie wystarcza do wysterowania nawet średniej wielkości "podłogówek", co nie wyklucza postawienia go nawet w średniej wielkości pomieszczeniu (na czas testów wybrany pokój odsłuchowy miał 24m2). Szukacie sprzętu z duszą, nowoczesnego, czerpiącego pełnymi garściami z nowoczesnych rozwiązań oraz źródeł? Lyngdorf TDAI-1120 jest świetnym wyborem, wartym zabrania go do domu i poświęcenia mu czasu na zapoznanie się z jego możliwościami. A co więcej? Na pewno korekcja RoomPerfect jest absolutnie wyróżnikiem na plus, kolejną wartą zaznaczenia rzeczą jest fenomenalna aplikacja (prostota obsługi i jej stabilność).
Jedyny minus to brak pilota na wyposażeniu (jedynie jako opcjonalne akcesorium), ale skoro minimalizm rządzi, a aplikacja jest tak świetna - że da się to jakoś przeżyć ;)
Polecam zdecydowanie jako źródło towarzyszące dobrej klasy transport CD oraz rzecz jasna w trakcie odsłuchów w bardziej nowoczesnej formie - pliki Hi-Res, przy których ten maluch rozwija swoje skrzydła!